— Blog projekty, finansowanie, leasing

Miliarder w rajdowej furze

O tym, jak buduje się firmę wartą ponad 3 mld złotych, o nieudanej przygodzie z himalaizmem i rajdowej pasji, która zrodziła się w nim przed sześćdziesiątką – opowiada Krzysztof Oleksowicz, twórca Inter Cars i jeden z najbogatszych Polaków

Jak to się stało, że absolwent filozofii zajął się dystrybucją części samochodowych?
Krzysztof Oleksowicz: W trakcie studiów bardzo często wyjeżdżałem do pracy za granicę. Przyzwyczaiłem się do zarabiania pieniędzy. Kiedy na stałe wróciłem do Polski, nie wyobrażałem sobie, żeby pracować gdzieś na etat, zarabiać 20 dolarów miesięcznie i nie posiadać tego, do czego się przyzwyczaiłem.

W tamtych czasach był w Polsce pewien margines dla przedsiębiorstw prywatnych. Można było zostać badylarzem i grzebać w ziemi. Albo plastikarzem – zdobyć wtryskarkę oraz materiały i wyrabiać z nich proste nocniki, miski czy plastikowe wanny. Mogłem też zająć się motoryzacją, założyć mały prywatny warsztat i naprawiać samochody. Miałem pewne doświadczenie w tym obszarze, ponieważ pracowałem w Niemczech jako mechanik, więc poszedłem tą drogą. A kiedy jakiś czas później zacząłem handlować używanymi samochodami, w większości powypadkowymi, zorientowałem się, że na częściach do pojazdów można zrobić lepszy biznes niż na samych autach.

Wcześniej niewiele brakowało, aby został Pan himalaistą.
W 1982 roku poznałem Wandę Rutkiewicz. Powiedziała, że organizuje kobiecą narodową wyprawę na K2 i potrzebuje kogoś, kto pojeździłby po Europie i skompletował sprzęt wspinaczkowy. Miałem wszystkie kwalifikacje: język, samochód, kontakty międzynarodowe. To zaowocowało tym, że zostałem kierowcą wypraw alpinistycznych i siedem razy pokonałem samochodem drogę z Warszawy do Katmandu. Kiedy pod koniec 1985 roku byłem z kolegami himalaistami w New Delhi, podczas jednej z zakrapianych nocy zapytali mnie: „Krzysiek, a właściwie dlaczego ty się nie wspinasz?”. Powiedziałem im: „Bo nikt mnie nie zaprosił”. „No to jesteś zaproszony na szóstą górę świata”. I tak stałem się członkiem wyprawy na Czo-oju. (…)

Jak się skończyła?
Poddałem się w trakcie wspinaczki, na wysokości 7800 m.n.p., ponieważ byłem totalnie nieprzygotowany. Zrobiłem jedynie kurs taternicki. Wtedy też miałem, po raz pierwszy raki na nogach. Nie wiedziałem nawet, czym jest choroba wysokościowa.(…)

A czy w ogóle dałoby się łączyć himalaizm z prowadzeniem firmy?
Albo człowiek wyrywa się na miesiąc w Himalaje, albo prowadzi firmę. Albo-albo. Kiedy himalaizm pojawił się w moim życiu, w Polsce akurat zaczynał się lepszy klimat dla biznesu. Żal byłoby mi zostawić to, co tu rozpocząłem.

Co Pana nakręcało w biznesie?
Na każdym etapie rozwoju firmy coś innego. W latach 90. chodziło o to, żeby kupić, sprzedać i zarobić. Gdy w końcu uzyskaliśmy te same możliwości, które mieli nasi koledzy z Zachodu, napędzał nas nieskrępowany pęd do przodu, możliwość konkurowania. Wszystkim przedsiębiorcom zależało przede wszystkim na tym, by mieć jak największe tempo wzrostu. Obrót był królem, a gigantyczne marże przekładały się na wielkie zyski. Sztuką było pozostawienie ich w firmie, nieskonsumowanie ich. Wielu przedsiębiorców w tamtych czasach nie potrafiło się powstrzymać. Konsumowali, a więc tak naprawdę okradali firmę z rozwoju.

A potem?
W 1998 roku, po kryzysie rosyjskim, trzeba było nie tylko pędzić za wzrostem i zyskiem, ale i zastanowić się nad kosztami. Zaczęliśmy analizować, jak je utrzymać w ryzach. A przy okazji zastanawialiśmy się, jak Inter Cars plasuje się w Europie. W Polsce byliśmy zdecydowanie największym dystrybutorem części samochodowych, ale w Europie Centralnej trochę nam brakowało. W związku z tym wyznaczyliśmy sobie cel. Chcieliśmy być numerem jeden w Europie Środkowo-Wschodniej. Opracowaliśmy strategię, która pozwoliła nam to osiągnąć. (…) Stworzyliśmy niesamowicie elastyczny system franczyzowy, który dziś jest chyba naszą największą przewagą rynkową. Sprawdza się nie tylko w Polsce, ale i poza nią. W Europie Centralnej działamy w 14 krajach od Bałtyku po Bałkany. W efekcie nasz wzrost w roku 2015 jest większy niż łączne obroty drugiego największego dystrybutora w Polsce.

Które rynki są dla Inter Cars najlepsze?
Te, które mają tendencję wzrostową. Europa Centralna jest świetna, ponieważ parki samochodowe w tym regionie stale rosną, a perspektywa ich wzrostu powinna utrzymać się przez najbliższe 20 lat. W Europie Zachodniej występuje średnie nasycenie samochodami na poziomie jednego auta na dwóch mieszkańców. To jest parametr, do którego prawdopodobnie dojdzie cała Europa Środkowo-Wschodnia, ale jeszcze sporo jej do tego brakuje. W naszym biznesie zależności są proste: im więcej samochodów, tym więcej napraw, im więcej napraw, tym więcej części potrzeba. Dla nas najgorszym rynkiem byłaby Szwajcaria, w której PKB na głowę jest na tyle duże, że większość obywateli stać na zakup nowych samochodów. Przez to popyt na części zamienne jest zdecydowanie niższy.
Czy jako największy dystrybutor części samochodowych w kraju nie myślał Pan o zbudowaniu polskiej marki samochodów? Spełniłby Pan w ten sposób marzenie wielu rodzimych fanów motoryzacji.
Trzeba mierzyć siły na zamiary. Wejście w jakikolwiek nowy biznes dla Inter Cars byłoby, mówiąc brutalnie, okradaniem nas z tego, co robimy. Dystrybucja części wiąże się z nieprawdopodobnym zapotrzebowaniem na kapitał, podobnie jak produkcja samochodów. Musiałbym więc sporo zabrać z jednego obszaru i przełożyć do drugiego. A nie wierzę, żeby produkcja samochodów dała taki zwrot z inwestycji jak handel częściami. Czymś bardzo dumnym i wspaniałym byłoby skonsolidowanie tego, co zostało z polskiego przemysłu motoryzacyjnego, ale nie mamy na to ani sił, ani czasu, ani przede wszystkim pieniędzy (…)

Dlaczego wielu przedsiębiorców – w tym Pana – ciągnie do motoryzacji i startów w rajdach?
Przede wszystkim dlatego, że rajdy samochodowe dają bardzo duży zastrzyk adrenaliny. Mój organizm od dziecka był do niej przyzwyczajony. Adrenalina pozwala zabić myślenie o nadmiernych ryzykach.
Brzmi, jakby rajdy nie miały wiele wspólnego z biznesem.
Myślę, że mają mnóstwo wspólnego. Są genialni biznesmeni, którzy wpadają na rewelacyjne pomysły, ale żeby skutecznie prowadzić biznes, potrzebują doświadczenia. Tak samo jest w rajdach. Wystarczy sobie przypomnieć, jak swoje kariery zaczynali Sébastien Loeb i Sébastien Ogier, którzy w ostatnich latach zdominowali rajdy samochodowe. Na początku zaliczali dzwon za dzwonem. Dopiero gdy nabrali doświadczenia, zaczęli wygrywać.

Źródło: forbes.pl , 04.03.2016. Skróty pochodzą od Eternainvestments.pl

0 comments
Submit comment